Misja Ukraina – część 2 – Nadzieja i determinacja
Nasza misja na Ukrainę była o wiele więcej niż „tylko” przywieść pomoc. Była ona również ponowną okazją do kontaktu – kontakt z serca do serca, do nowych relacji na miejscu oraz do nowych wrażeń życia w kraju rozdartym wojną…
Przed wyjazdem ostrzegano nas z różnych stron. Czy rozsądnie było pojechać, podczas gdy wszystkie możliwe władze odradzają podróży? Nie baliśmy się? Nie, nie było strachu.
Również nie podczas alarmów przeciwlotniczych, których doświadczyliśmy praktycznie codziennie. Po kilku dniach stały się jakby normalne, na przykład podczas naszego pożegnania przed szpitalem w Tarnopolu:
Chwilę później zapytaliśmy Tolka, pastora kościoła, który nas ugościł, czy nie traktowaliśmy to zbyt łatwo. „Ach”, powiedział, „mieliśmy tylko jeden atak na Tarnopolu z bezpośrednimi trafieniami, więc jaka jest szansa, że akurat drugi będzie dziś?”
Co, mimo wszystko, nie zmienia faktu, że dwa dni później w Wołoczyskach mieliśmy dość niespokojną noc, z ciągłymi alarmami. Następnego ranka usłyszeliśmy, że rakiety wylądowały niecałe 100 km od nas, z kilkoma ofiarami śmiertelnymi i wielkimi szkodami…
I tak obraz jest bardzo podwójny. Oto trochę wrażeń:
Kiedy byliśmy w Lwowie w czerwcu ubiegłego roku, miasto było bardzo spokojne z niewielkim ruchem drogowym. Nie przynajmniej dlatego, że w tym czasie prawie paliwa nie było. Choć ludzie próbowali żyć normalnym życiem, czuć było pewien rodzaj strachu.
Teraz, rok później, miasto zrobiło wrażenie, że tętni życiem, z tłumami wszędzie, z niespotykaną żywotnością, a nawet dużą ilością aktywności budowlanej.
Wiedziałem, że miasto miało prawie milion mieszkańców. Powiedziano mi, że obecnie jest ich prawie 2 miliony, pośród których wiele ludzi z dużych miast takich jak Charków lub Zaporoży. I wszyscy budują sobie nowe życie, nie czekając biernie na pomoc. Tu już wiemy od uchodźców, których znamy w Polsce.
I tak jest niezliczona ilość „wewnętrznie wysiedlonych”, którzy nie mogą lub nie chcą opuścić kraju. Zwykle z całkiem dobrych powodów – mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat, którzy nie ma opieki nad co najmniej trójką małoletnich dzieci, nie mogą opuścić kraju. Basta. Kobiety i dzieci mogły i nadal mogą uciekać, ale na jak długo rodziny mogą być rozdzielone…? I tak wielu uchodźców z okupowanych lub zastrzelonych terenów na wschodzie i południu kraju zdecydowało się na nowe życie na zachodzie.
Z dodatkowym ryzykiem, ponieważ ci sami mężczyźni między 18 a 60 mogą zostać wezwani do wojska i wysłani na front. W zależności od sytuacji bardziej lub mniej dobrowolnie. I tak słyszeliśmy różne historie z na nowo połączonych rodzin, w których ojciec nie odważy się pokazać się na ulicy.
Na granicach oblastów, a nie tylko tam, wciąż istnieją blokady dróg z uzbrojonymi żołnierzami. Nie było tu problemu dla nas w naszych samochodach na polskich tablicach rejestracyjnych, ale młody facet musi mieć bardzo dobre dokumenty i zwolnienie, żeby tam zostać przepuszczony. Absurdalne.
Czy coś takiego przeraża mieszkańców? Jak ludzie radzą sobie z faktem, że wszyscy w bezpośrednim otoczeniu znają poległych lub mają członków rodziny lub przyjaciół, którzy mają traumę na całe życie, są kalekami, czy stracili rękę lub nogę?
Znam obraz rosyjskich babusiek, które z tęsknotą opowiadają o byłym Związku Radzieckim. Cóż, ukraińskie babuśki, tak, z pewnością one, opowiadają zupełnie inną historię! Trzydzieści lat po rozpadzie tego samego Związku Radzieckiego jest w końcu okazja dla Ukrainy na wydostanie się spod jarzmu Rosjan, z ich wyzysku i ucisku! Cena jest straszliwa, ale to jest ten moment!
Podróżowanie przez Ukrainę jako Polak to ucztą wdzięczności – tak, doceniają całą okazaną pomoc, zaangażowanie, ale także wolę polityczną z zagranicy. Tak, to jest ich moment i są zachwyceni, że nie muszą przejść przez tę agonię całkowicie sami! Doświadczenie tego ich zaangażowania, tej nadziei, a także determinacji jest niesamowicie poruszające!